piątek, 31 maja 2013

Program partnerski Textmarket - realne zarobki

Pierwszy swój tekst na tym blogu o tematyce serwisu Textmarket napisałem 13 miesięcy temu. Był to wpis pod tytułem "Zarabianie przez pisanie", który rozpoczął cykl kilku kolejnych informacji na temat samego serwisu. Jednak mało kto raczej skupiał się na moich dochodach z programu partnerskiego tego serwisu, większość osób interesowała się dochodami z pisania.


W tym miejscu muszę więc potwierdzić, że pomimo wielu zmian (czasem na lepsze, czasem na gorsze), w dalszym ciągu jestem aktywnym zleceniobiorcą tekstów w serwisie, a i czasem jakieś artykuły dodam na giełdę. Do tego jednak wrócimy innym razem. Czy jednak da się zarobić prawdziwe pieniądze na programach partnerskich, a w szczególności na programie partnerskim serwisu Textmarket?

Odpowiedź na pierwsze pytanie jest oczywista: da się, liczy się odpowiedni program i odpowiednia skala. Czy Textmarket jest takim programem? Zobaczcie sami:


Trzynaście miesięcy pisania tekstów na zlecenie minęło bardzo szybko. W tym czasie wszyscy poleceni (lub zdecydowana większość) zarejestrowali się dzięki temu blogowi. Wynik? Moim zdaniem znakomity, ponad pięćdziesiąt osób poleconych to całkiem przyzwoity rezultat przy marnej reklamie. Jeśli jednak chodzi o dochody, tu już nie jest tak wesoło. Średnio jeden polecony przyniósł mi 2,38 złotego przez ten czas, czyli, licząc w prosty sposób (nie kombinując ze średnimi ważonymi, różnymi okresami rejestracji itd) wychodzi nieco ponad 18 groszy miesięcznie od jednego użytkownika. By kwoty te były zauważalne, musiałbym mieć co najmniej 1000 osób poleconych, lub ich dochody powinny być o wiele większe, niż już przeze mnie poleconych osób. Dochody są to więc raczej symboliczne, ale i 10 złotych miesięcznie piechotą nie chodzi. Zwłaszcza, że traktować to mogę w całości jako dochód pasywny. 

Wystarczyłoby więc, bym posiadał takie dochody w 250 programach partnerskich, a miałbym mniej więcej średnią krajową (netto). Przy ograniczonej ilości czasu spędzanego nad kwestią programów partnerskich, byłoby to dla mnie dość trudnym zajęciem. Jedna nie wykluczam możliwości zarabiania tylko i wyłącznie na programach partnerskich! Zobaczcie, co by było, gdybym faktycznie prowadził wiele stron internetowych i miał w 15 programach partnerskich po 1000 osób poleconych. Niech dochód na osobę wyniesie 20 groszy - wyjdzie więc 3000 złotych miesięcznie z samych programów partnerskich. Można? Teoretycznie można. Praktycznie też, ale wymaga to sporej pracy i wyboru najbardziej dochodowych programów. Textmarket chyba do nich nie należy, choć jako normalne źródło własnych, dodatkowych dochodów moim zdaniem sprawdza się idealnie.


czwartek, 30 maja 2013

Jeśli chcesz się napić piwa, to kup cały browar!

Dziś chciałbym wam przedstawić nieco kontrowersyjny, ale bardzo interesujący (moim zdaniem) eksperyment myślowy i ekonomiczny. Zacznę od popularnego powiedzenia:

"Jeśli chcesz się napić piwa, to czy od razu musisz kupować cały browar?"
Te słowa zna chyba większość Polaków. Do tego chciałbym wam dodać jedną historię, którą dawno, dawno temu gdzieś słyszałem.

Pewien inwestor był wyśmiewany przez swoich kolegów, bowiem bardzo chętnie wybierał się na zakupy ze swoją żoną. Robił to zawsze, kiedy mógł. Gdy żona kręciła się między półkami sklepowymi, on zawsze pilnował wózka i jeździł z nim za żoną. W międzyczasie spoglądał, co żona umieszcza w koszyku na zakupy i skrzętnie to notował. Zapisywał nazwy firm, w które później inwestował pieniądze. Jak się okazało, odnosił spore sukcesy, w przeciwieństwie do wyśmiewających go wcześniej kolegów.

Do czego zmierzam? Do faktycznego sposobu na inwestowanie firmy, które produkują rzeczy, które kupujemy każdego dnia. Załóżmy, że codziennie intensywnie korzystam z samochodu i tankuje tylko i wyłącznie na stacjach jednego koncernu. Dla przykładu uznajmy, że jest to firma X. Załóżmy też (niekoniecznie zgodnie z prawdą), że:

- przychody spółki to 107 000 złotych
- zysk spółki to 2 000 złotych
- wartość giełdowa to 23 000 złotych
- wydatki na paliwo wynoszą 500 złotych miesięcznie, 6 000 złotych rocznie

Oznacza to, że osobiście generuję:
- 5,61% przychodów spółki
-  spółka zarabia na mnie około 112 złotych
- za około 1290 złotych mogę kupić udziały, które odpowiadają moim przychodom

Idąc dalej tym tropem, mógłbym teoretycznie otrzymywać dywidendę, która pokrywałaby częściowo moje wydatki na paliwo. Tylko z kapitału. Jeśli firma byłaby większa, to mógłbym zainwestować więcej pieniędzy - do tego stopnia, że otrzymywana dywidenda pokrywałaby koszty zużywanego przeze mnie paliwa.

Zastanawia mnie jednak sposób inwestowania zbliżony do tego: jeśli odpowiadam za 0,01% przychodów firmy to może warto by posiadać te 0,01% akcji danego przedsiębiorstwa? W ten sposób ja osobiście mógłbym stać się posiadaczem akcji na przykład:
- firmy produkującej śledzie (jeśli jem ich dużo)
- firmy szyjącej garnitury (jeśli kupuję kilka rocznie)
- firmy sprzedającej buty (bo do nowego garnituru warto kupić nowe)
- firmy produkującej piwo (jeśli codziennie po pracy wypijam kufelek)
Oczywiście powyższy eksperyment myślowy związany jest z bardzo silnym przywiązaniem do marki - jeśli mogę, to kupuję produkt danej firmy. Jeśli więc chce mi się pić a uwielbiam CocaColę, to kupuję ją za każdym razem, gdy mogę ją znaleźć gdy jestem spragniony. Jeśli kupuję piwo, to zawsze jednej korporacji. Jeśli kupuję buty, to tylko w jednej firmie je sprzedającej.

Minusem jest oczywiście konieczność interesowania się poszczególnymi spółkami, jednak jeśli inwestujemy na giełdzie, to i tak się tym zajmujemy. A gdy produkowany przez firmę produkt przestaje nam odpowiadać - po prostu sprzedajemy akcje i inwestujemy je na przykład w Lotos zamiast Orlenu.

Co myślicie o takim sposobie inwestowania?

piątek, 24 maja 2013

adFreestyle - nowy sposób zarabiania w internecie

Trafiłem dziś na bardzo ciekawą stronę, która pozwala na zarabianie pieniędzy, jeśli posiadamy własną stronę internetową. I choć przeważnie zarabianie pieniędzy w polskich firmach wymaga o wiele większej cierpliwości niż w przypadku firm zagranicznych, to wszystko zapowiada się dość ciekawie.


  
Strona o której piszę to adFreestyle i należy ona do firmy e-Media Consulting, co ciekawe pochodzącej z Radomska. Jednak na stronie internetowej znajdziemy informacje, że oddział znajduje się również w Warszawie - więc jakby ktoś miał ochotę ich odwiedzić, to pewnie łatwiej w stolicy ;)

Ale do rzeczy: jak możemy zarobić? A no umieszczając odpowiednie reklamy na naszej stronie czy forum. Co ciekawe, adFreestyle reklamuje się jako projekt posiadający około 40 unikalnych formatów reklamowych - może się okazać, że faktycznie będziemy mieć z czego wybierać.


Jak zobaczymy na stronie internetowej adFreestyle:

"Realne CPC od 0,05 zł do 0,50 zł. Minimalna kwota wypłaty to tylko 50,00 zł na konto lub PayPal!"

No cóż, kwota do wypłaty nie jest wysoka, w najgorszym wypadku wystarczy więc tysiąc kliknięć w wyświetloną reklamę i mamy zarobione pięć dyszek! Jednak możemy pieniądze zarobić nieco szybciej, dzięki osobom poleconym. W programie znajdują się dwa poziomy: na pierwszym otrzymamy 10% zarobków, a na drugim 2%. Nie są to stawki wysokie, jednak zawsze coś. Dodatkowo na stronie internetowej możemy znaleźć konkurs na osoby najlepiej polecające nowych użytkowników.


Sam system jest niezwykle intuicyjny, wydaje mi się, że warto przynajmniej spróbować, jak będzie działał w praktyce. Jeśli masz ochotę zarejestrować się w programie, wystarczy, że klikniesz w ten link.  

wtorek, 21 maja 2013

Płaca minimalna w 2014 roku

Właśnie przed chwilą trafiłem na bardzo ciekawy artykuł, oto jego fragment:

Ustalona przez rząd i pracodawców podwyżka wynosi 88 zł. Jej wprowadzenie oznaczałoby wzrost płacy minimalnej do 1688 zł. Ustalona podwyżka jest względnie niska - od stycznia 2013 r. płaca minimalna wzrosła o 100 zł, a 1 od stycznia 2012 r. aż o 114 zł. Dlatego teraz związkowcy protestują przeciwko - ich zdaniem - zbyt małej podwyżce.

- Dla nas brzegową kwotą jest 1720 zł i w żadnym wypadku nie wyrażamy zgody na niższe wynagrodzenie - podkreślał Tadeusz Chwałka, szef Forum Związków Zawodowych. - Mamy dość takiego dialogu, który jest tylko informowaniem, niczym innym.
Jest to fragment artykułu pod tytułem "Płaca minimalna, czyli jaka? Spór o 32 zł". Obecnie minimalna pensja wynosi 1600 złotych brutto, czyli około 1186 złotych netto. Czy to mało? Moim zdaniem wcale nie! Weźmy pod uwagę małżeństwo, w którym dwie osoby zarabiają minimalną krajową - w sumie wychodzi niecałe 2400 złotych, z czego konieczne jest opłacenie wynajmu mieszkania i opłat licznikowych, przejazdów komunikacją miejską i oczywiście wyżywienia. W Warszawie byłoby to trudne, ale dwie osoby mieszkające nawet w małej miejscowości są w stanie spokojnie się utrzymać za takie pieniądze. Co prawda trudno myśleć o zakupie nieruchomości, ale nie jest też to sytuacja głodowa.

Podniesienie minimalnej krajowej spowoduje kilka rzeczy. Po pierwsze, wyższe koszty dla pracodawców. Przy 1600zł brutto, koszt pracodawcy to około 1930 złotych. Podniesienie do 1720zł brutto spowoduje, że pracodawca zapłaci około 2075 złotych. Sporo.

Źródło: gazetapraca.pl


Sprawa ma jeszcze inny wymiar. Zauważmy, że na przykład dłużnicy nie mają zabieranych świadczeń właśnie do kwoty minimalnego wynagrodzenia! Podniesienie go do 1688zł czy nawet 1720zł spowoduje, że spadnie poziom spłat od dłużników, a jednocześnie powinna wzrosnąć konsumpcja - mało która osoba zdecyduje się na przeznaczenie dodatkowych dochodów na oszczędności. Zwłaszcza, że przy pensji dla pracownia na poziomie 1720zł brutto wzrost pensji netto wyniesie około 80 złotych. To dużo, dla osoby zarabiającej do tej pory 1186 złotych. Około 6,7% wzrostu, i to po raz kolejny. Musi mieć to wpływ na ogólny poziom cen, bowiem bardzo duża grupa Polaków zarabia właśnie minimalną krajową.

Pamiętajmy jeszcze o jednej sprawie: pensja minimalna rośnie nieprzerwanie. W 2006 roku wynosiła jeszcze 899,1zł brutto, na rok 2014 plany są od 1688 do 1720zł brutto. Pewnie w 2015 minimalna krajowa sięgnie już blisko 1800zł - wzrost wynagrodzenia o 100% w skali 9 lat wcale nie jest mały.

Czy wzrost minimalnej krajowej jest dobry czy zły mogę odpowiedzieć tylko na jeden sposób. W taki, jak odpowiedziałby każdy dobry ekonomista: to zależy. Dla Kowalskiego pracującego za minimalną krajową - to dobrze. Dla pracodawcy - już nie koniecznie. A dla gospodarki? Nie mam pojęcia, bo z jednej strony wzrosnąć może szara strefa, z drugiej jednak strony zwiększyć się może konsumpcja czy też wpływy podatkowe. No cóż, zobaczymy co z tego wszystkiego wyjdzie...

poniedziałek, 20 maja 2013

Kryzys na rynku pracy? Nie prawda!

Właściwie w z każdej strony media informują nas, że na rynku pracy są problemy. Śmiem twierdzić, że to nieprawda i jak ktoś chce, to będzie pracował i to za dobre pieniądze. Kilka przykładów z ostatnich kilku miesięcy spośród moich znajomych:

1) Pierwsza praca, po tygodniu zmieniona na 2x lepiej płatną - absolwentka kierunku ekonomicznego
2) Informatyk zwolniony w mieście wojewódzkim, po miesiącu poszukiwań znajduje pracę z wynagrodzeniem 2x wyższym w Warszawie
3) Ekonomista z dużego banku przenosi się do instytucji finansowej, w której dochody będą około 30% wyższe.
4) Absolwent prawa na lokalnej uczelni po raz kolejny dostaje awans na stażu menedżerskim w ogólnopolskiej sieci hipermarketów pochodzenia zagranicznego.
5) Bezrobotny absolwent prawa nie szuka pracy, ponieważ status bezrobotnego umożliwi mu na rozpoczęcie własnej działalności gospodarczej dzięki dofinansowaniu
6) Dziewczyna bez doświadczenia w finansach zostaje przyjęta do międzynarodowej korporacji finansowej na przyjemnych warunkach.

Źródło: spreadshirt.net
We wszystkich powyższych przypadkach mowa jednak o osobach z wykształceniem. Niestety nie znam zbyt wielu osób jedynie z podstawowym wykształceniem - należę już do pokolenia, które w dużej mierze kończy edukacje właśnie na studiach. Czy to źle? Nie, bo jak widać po powyższych przypadkach, ze znalezieniem pracy nie jest tragicznie. Wystarczą umiejętności, wiedza i trochę elastyczności.

Problemem jest moim zdaniem właśnie brak tej ostatniej. Brak elastyczności, mobilności i chęci znalezienia pracy, która pozwoli na odniesienie sukcesu. Jeśli ktoś idzie na pedagogikę czy socjologię, to musi wiedzieć, że o pracę będzie mu ciężko. Jeśli tego nie wie, to jego błąd - dowiedzieć tego można się w kilka minut w internecie.


Oczywiście nie jest też tak różowo, że każdy powinien skakać z zachwytu. Zdarzają się bowiem zwolnienia, a dla osób w wieku 50+ to prawdziwa katastrofa. Czy jednak rynek pracy jest w naszym kraju w katastrofalnym stanie? Nie! Po prostu osoby starające się o pracę niekoniecznie chcą faktycznie jej się podejmować.

Na koniec jeszcze dwa przykłady z mojej pracy:
1) Dziewczyna umówiona na dzień próbny nie pojawia się i nie odbiera telefonu. Zaskoczona oddzwania kilka godzin później i zaspanym głosem mówi, że jednak nie przyjdzie. 
2) CV otrzymane od jednej z dziewczyn wygląda w ten sposób: dwa zdjęcia, z tego jedno "z ręki na fejsika" a drugie jak do ogłoszenia o płatnym seksie. Zajmują one pół strony, poniżej kilka informacji z błędami ortograficznymi, stylistycznymi i interpunkcyjnymi.

Praca jest, ale osób które się do niej nie nadają lub które się zupełnie nie przygotowały jest jeszcze więcej. A szkoda.

piątek, 10 maja 2013

Bitcoin? Dalej jestem na nie.

Ostatnie miesiące to zdecydowanie czas "wirtualnej waluty". Przed napompowaniem gigantycznej bańki udało mi się napisać post krytyczny wobec tego narzędzia. Post w dużej mierze się sprawdził, jednak obstawiałem wcześniejsze pęknięcie bańki. Tak się jednak nie stało.

Źródło: digitaltrends.com

Bitcoin może być przydatnym narzędziem do przesyłania pieniędzy. Może, ale nie musi. Podobnie jak koperta służy do przekazania dokumentów, tak i Bitcoin to jedynie narzędzie, które może spełniać swoje zadanie dobrze. Jednak ilość osób, które z tego narzędzia korzystać będą, nie powinna w mojej ocenie być wielka. Jeśli mogę zapłacić za zakupy w sieci kartą kredytową czy przelewem to po co męczyć się z BTC? No, chyba, że wysyłam pieniądze do Korei Północnej czy na Tuvalu. Ile osób dokonuje jednak takich transakcji? Niewiele.

Niestety BTC to bańka, która już pękła. Co nie oznacza, że nie powstanie kolejna. Zwróćcie uwagę, że wzrost BTC napędził media, co spowodowało jeszcze większy wzrost, co doprowadziło do większego poznania przez ludzi tego produktu i większego popytu. Była to samospełniająca się przepowiednia niesamowitych zysków. 100 USD za 1 BTC to jednak o wiele mniej, niż prognozowało wielu "Bitcoinowych guru". Jest to w mojej ocenie chwilowa moda, która polega jedynie na spekulacji. BTC nie wnosi nic nowego dla zdecydowanej większości ludzi, będzie więc miało swoją grupkę fanatyków, jak to się zawsze zdarza. Jednak raczej nie zostanie on oficjalnym środkiem płatniczym. Dla zwykłego Kowalskiego używanie BTC może być bardziej problematyczne niż chociażby przelew. Przeciętny Kowalski skorzysta z tego narzędzia pewnie nigdy.

Drogi czytelniku, jeśli jednak chcesz poznać bardziej optymistyczne opinie na temat Bitcoin - muszę Cię skierować na inną stronę. Satoshi.pl to blog, który opowiada o BTC w o wiele bardziej optymistycznym świetle ;)

środa, 8 maja 2013

Grosz za trzy grosze

W mediach już od jakiegoś czasu pojawiają się informacje, że Narodowy Bank Polski chce przestać produkować lub zmienić metodę produkcji monet groszowych. Wszystkiemu winne są koszty ponoszone głównie na metale. Jak przedstawię wam poniżej, ma to całkiem porządne uzasadnienie ekonomiczne

Na początku przyjrzyjmy się rocznej produkcji monet jednogroszowych od 1990 roku:

1990: 29 140 000
1991: 79 000 000
1992: 362 000 000
1993: 80 780 000
1994: –
1995: 102 280 109
1996: –
1997: 103 080 002
1998: 257 640 003
1999: 203 970 000
2000: 210 100 000
2001: 210 000 020
2002: 240 000 000
2003: 250 000 000
2004: 300 000 000
2005: 375 000 000
2006: 184 000 000
2007: 330 000 000
2008: 316 000 000
2009: 338 000 000
2010: 150 000 000
2011: 270 000 000
2012: 365 000 000

Łącznie w latach 1990-2012 wyprodukowano 4 755 990 134 monet jednogroszowych. Po tym roku będzie ich pewnie ponad 5 miliardów! Do końca ubiegłego roku ich łączna wartość nominalna wynosiła 47 559 901,34 złotych. Nieźle, nie? Ale faktyczna wartość tych monet była większa.

Moneta jednogroszowa składa się z trzech surowców:
Mangan - 1%
Cynk - 40%
Miedź - 59%

Jedna moneta groszowa waży 1,64g co oznacza, że tysiąc monet (10 złotych) waży 1,64kg w których znajdziemy:
Mangan: 16,4g
Cynk: 656g
Miedź: 967,6g

W dniu pisania tego posta (21.03.2012) ceny na giełdzie LME:
Mangan: 2405$ za tonę czyli około 7 789 złotych za tonę, 7,79zł za kilogram
Cynk: 1900$ za tonę czyli około 6 153 złotych za tonę, 6,15zł za kilogram
Miedź: 7574$ za tonę czyli około 24 529 złotych za tonę, 24,53zł za kilogram

Nasze monety warte nominalnie 10 złotych zawierają w sobie metale warte:
Mangan: 0,1277zł
Cynk: 4,3624zł
Miedź:  23,7352zł !!!

Łącznie 10 zł w jednogroszówkach wart jest więc około 28,22zł po cenie metalu na giełdzie! No ale oczywiście ceny takiej nie osiągniemy. Zobaczmy więc, jak wyglądają ceny skupu. Pominę tu Mangan, którego raczej nie da się odzyskać dużych ilości, a jego wpływ na całą wycenę nie jest istotny. Ceny skupu wyglądają tak:
Miedź granulat 98%: 21,30zł
Cynk: 3,70 zł

Wychodzi więc jakieś 20,61+2,42 czyli około 23 złotych za monety warte... 10 złotych! I teraz coś ciekawszego: wszystkie jednogroszówki, których jest 4 755 990 134 ważą łącznie 7 799 823,82kg czyli prawie 7800 ton. Ich wartość nominalna to około 47,5mln złotych, ale wartość kruszcu w nich zawartego jest o 180% większa i wynosi jakieś 133 miliony złotych!

Nic więc dziwnego, że już od jakiegoś czasu z naszych portfeli znikają drobne pieniądze a w sklepach coraz częściej słyszymy "mogę być winna grosika?". Gromadzenie wartościowych surowców w tej postaci jest opłacalne. Przynajmniej teoretycznie. Pominąłem tu kwestię legalności (ale co nie jest zabronione jest dozwolone) i problem z uzyskaniem odpowiedniej ilości monet, by cała operacja się opłacała.

Ale ewidentnie wychodzi na to, że dla osób wierzących w rychły upadek systemu bankowego ciekawym rozwiązaniem może być gromadzenie palet z jednogroszówkami w garażu ;)

Co ciekawe, zarobić można nie tylko na jednogroszówkach (i dwugroszówkach). Również na czymś ciekawszym, ale o tym w kolejnym odcinku :)

sobota, 4 maja 2013

Ubezpieczenia: co zrobić, gdy spowodujemy wypadek?

Tytuł dzisiejszego postu nie jest bezpośrednio związany z całą procedurą. Tę mam nadzieję znacie i pewnie wiecie, co trzeba zrobić. Dziś podejdę do tematu nieco bardziej... ekonomicznie.

Tą część postu piszę na gorąco, dalsza część zostanie uzupełniona i opublikowana (razem) w późniejszym terminie. Chciałbym jednak przekazać wam jedną myśl. Na początku opiszę całą sytuację.

Ruszając ze świateł (jako pierwszy samochód na zielonym świetle) zostałem uderzony w lewą, przednią część mojego pojazdu przez auto, które wyjechało z lewej strony. Rzecz miała miejsce na skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną, ja więc spokojnie mogłem jechać chyba, że ktoś był na skrzyżowaniu - wtedy powinienem umożliwić mu zjazd. Tak jednak nie było. Osoba która uderzyła w moje auto musiała (i ruszyła) na czerwonym świetle myśląc, że ma jeszcze zielone. Tak jednak nie było. Całe zdarzenie odbyło się w bardzo ruchliwym miejscu. Wiedząc, że wina nie jest moja zatrzymałem auto i spytałem sprawcę, czy piszemy oświadczenie i czy przyznaje się do winy. Po krótkiej rozmowie nie przyznał się i na moje słowa "to dzwonię na policję" odparł śmiało: "proszę dzwonić".

Czy jako świadomy sprawca powinniśmy pozwolić na telefon na policję osoby poszkodowanej? Jeśli nie ma osób poszkodowanych, niekoniecznie. Zobaczmy to na moim przypadku.

Ponieważ sprawa została rozstrzygnięta przez policję na moją korzyść, zgodnie z tym, czego byłem pewien (znając tą trasę i skrzyżowanie), zgodnie z opisem świadka, to sprawca został ukarany mandatem. Niewysokim, bo wynosił nieco ponad dwieście złotych. Do tego uszkodzenia mojego pojazdu zostaną pokryte z jego polisy OC. Co by jednak było, gdyby przyznał się, że jechał na czerwonym świetle i napisalibyśmy oświadczenie? Moja szkoda pokryta byłaby z jego polisy ale nie otrzymałby mandatu.

Zakładając, że koszt ubezpieczenia OC wynosi 700zł a zwyżka za takie wydarzenie (jednorazowo w ciągu 12 miesięcy) to pewnie z 10%, to maksymalnie zapłaciłby w przyszłym roku kilkadziesiąt złotych więcej za polisę OC. Jednocześnie uniknąłby mandatu. Cała czynność spowodowała, że straciliśmy obaj sporo czasu a dodatkowo sprawca musi pokryć koszt mandatu.

Ekonomicznie podchodząc do tematu, warto znać zwyżki, jakie grożą nam u ubezpieczyciela. Jeśli więc takie zdarzenie jest naszym pierwszym - lepiej podpisać oświadczenie i mieć spokój, płacąc kilkadziesiąt złotych. Jeśli jednak zwyżka która nam grozi jest dużo większa niż spowodowane przez nas straty - można zaproponować rozliczenie gotówkowe. Za porysowany błotnik możemy zapłacić kilkadziesiąt złotych, maksymalnie kilkaset złotych i sprawa zostanie zakończona. Jeśli sprawa jest jasna i działa na naszą niekorzyść. Oczywiście nie należy tego robić, gdy ktoś został poszkodowany - wtedy bezwzględnie wzywamy policję i wszystkie inne, niezbędne służby.