W hotelu najbardziej pasjonowała mnie węgierska telewizja. Wszystkie seriale były z węgierskim dubbingiem więc było to prześmieszne. "Dr House" po węgiersku. "Kości" po węgiersku. Nawet "Benny Hill" był po węgiersku! Dało się to jednak w miarę oglądać dla samego języka. Kolejnego dnia po spakowaniu się wyruszyliśmy na kilkugodzinne zwiedzanie miasta. Gdy po długiej walce z nawigacją udało nam się w końcu dojechać do centrum i zaparkować na parkingu podziemnym - mogliśmy z całą stanowczością ruszyć i zacząć zwiedzać Budapeszt. Pierwszą ciekawą rzeczą którą zobaczyliśmy był zakład szewski, który nazywa się, za przeproszeniem, tak:
No ale dość już tej zabawy, każdy język ma śmieszne słowa dla innych narodowości. Czas na poważne zwiedzanie. Na początek most Łańcuchowy, zwany też mostem Istvana Szechenyiego który wpadł na pomysł, by ten most wybudować. Most ten liczy sobie 380m długości i był pierwszym stałym połączeniem Budy z Pesztem. W czasie II Wojny Światowej został wysadzony w powietrze i później odbudowany. Most ten prowadzi do Zamku Królewskiego, który widać w oddali.
Ciekawy był też pomnik mitycznego ptaka zwanego Turul. Według legendy to ten ptak miał przyprowadzić na obecne tereny madziarów by mogli oni spokojnie żyć. Coś jak nasza legenda o Lechu, Czechu i Rusie.
Budapeszt dużo mocniej związany jest z Dunajem niż Warszawa z Wisłą. Budynki są wybudowane bardzo blisko koryta rzeki, jest ona jednak bardzo mocno i od wielu lat regulowana.
Sam Budapeszt podczas tych kilku godzin spędzonych na zwiedzaniu nie zrobił na mnie oszałamiającego wrażenia. Prawdopodobnie było to spowodowane szeregiem miejsc zwiedzonych w Macedonii i Albanii, miasto w Unii Europejskiej już nie robiło u mnie takiego wrażenia. Nie mniej jednak w planach mam powrót do Budapesztu na kilka dni by zwiedzić go dokładniej. Nie jest to jednak miasto do zwiedzenia w mojej pierwszej dziesiątce. Kilka innych czeka i domaga się odwiedzenia bardziej intensywnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz