Wylot miał miejsce na początku maja z warszawskiego lotniska imienia Fryderyka Chopina. Samym świtem wylecieliśmy do Reykjaviku z kolegą moich znajomych - do których lecieliśmy. Przelot trwał około 4 godzin, lecieliśmy liniami Iceland Express. Typowe tanie linie lotnicze, szału nie było ale też nie było na co narzekać. Zaraz po wylądowaniu zostaliśmy przeszukani przez służby lotniska i po otrzymaniu przez towarzysza podróży mandatu za nadmierną ilość alkoholu w bagażu mogliśmy ruszać. Co ciekawe - nie przeszukali nas pod kątem papierosów ale za to szukali nieprzetworzonych wyrobów z mleka czy mięsa których wwóz na teren Islandii jest zabroniony. Po dojechaniu wynajętym samochodem do Reykjaviku i szybkim przepakowaniu ruszyliśmy w podroż dookoła wyspy.
Pierwszy postój w okolicach Reykjaviku |
To, co na początku mnie zaskoczyło podczas tego wyjazdu to to, że puste przestrzenie są gigantyczne. Nie ma tak urozmaiconego działaniem człowieka krajobrazu jak w Polsce i jak coś jest, to na całego. Do tego jeszcze wrócę. Kolejnym ciekawym aspektem było to, że na wyspie widzieliśmy mnóstwo wodospadów, chociażby takich jak ten o wysokości ponad 60 metrów:
Wodospad Seljalandsfoss o wysokości 65m |
Ale widok ten nie oddaje całego obrazu. Szum spadającej wody był na prawdę głośny. Widok - zapierający dech w piersiach. Przed przyjazdem na Islandię nie widziałem czegoś tak wielkiego, tak silnego i stworzonego przez naturę. Spadająca i rozbryzgująca się woda stwarzała coś w rodzaju mgiełki wodnej rozprzestrzenionej kilkadziesiąt metrów w każdą stronę od wodospadu. Jeszcze lepiej obrazuje to następujące zdjęcie:
Wodospad Seljalandsfoss o wysokości 65m |
Uwierzcie, że ten wodospad robił olbrzymie wrażenie. Ale to był dopiero przedsmak tego, co zobaczyliśmy dalej. Ten zajmuje trzecie miejsce w mojej ocenie, jednocześnie jest czwartym najwyższym wodospadem na Islandii. Na drugim miejscu plasuje się nieco niższy wodospad Skogafoss. Jest on piątym najwyższym wodospadem Islandii - ma 62 metry, o trzy metry mniej od Seljalandsfoss na zdjęciu powyżej. To coś małego przypominającego człowieka to rzeczywiście człowiek. Swoją drogą to jestem właśnie ja. I proszę porównać moją wielkość (ani karłem ani gigantem nie jestem) z wielkością samego wodospadu:
Wodospad Skogafoss o wysokości 62m |
Jadąc dalej zajechaliśmy do malutkiej miejscowości Vik by zobaczyć zatokę. Swoją drogą w języku Islandzkim Vik oznacza właśnie zatokę. Jak się okazało - to co zobaczyliśmy było zupełnie czym innym niż to, co widzi się na zdjęciach z Egiptu czy Tunezji. Otóż piasek na plaży był... czarny! Związane jest to z geologią wyspy i pyłami wulkanicznymi. Widok niesamowity.
Vik |
Stojąc w tym samym miejscu i rozglądając się można poczuć się dość dziwnie. Morze od razu budzi skojarzenia z żółtym/złotym piaskiem, ciepłem, szumem morskich fal. Tu był tylko szum, piasek przybierał zupełnie inną barwę a temperatura powietrza i wiejący wiatr zdecydowanie oddalały myśli o chociażby zdjęciu czapki z głowy. Poniższe zdjęcie to druga strona tej zatoki.
Vik |
Podróżując dalej i bardzo rzadko mijając jakieś domy, a jeszcze rzadziej samochody, dojechaliśmy autostradą do kolejnego ciekawego miejsca. Swoją drogą islandzka autostrada to droga dookoła wyspy o jednym pasie ruchu w każdą stronę. Tym miejscem były pola lawowe (lavafields). Są to formacje związane z erupcjami wulkanicznymi. Te pozostałości obecnie porastają mchem i dają niesamowite wrażenie. Wszystko wygląda jak nie z tej ziemi.
Pola lawowe |
Fotograficzna relacja z wyjazdu na Islandię część 2
Fotograficzna relacja z wyjazdu na Islandię część 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz